czwartek, 2 kwietnia 2015

Big cities can have big hearts

Każdy zna ten musical. A przynajmniej jego adaptację filmową z Renee Zellweger (Roxie Hart) i Catherine Zeta-Jones (Velma Kelly). Co prawda daleko mi do kariery aktorskiej, ale ostatnie przypisane mi przez kalendarz wolne dni postanowiłam spędzić właśnie tam… Chicago! Miasto, w którym każdy taksówkarz jest czarny, a wieżowce prześcigają się w ilości pięter. Miasto, gdzie pomimo gwaru i szumu bardzo łatwo znaleźć swoją malutką oazę i napawać się szczęściem - tutaj szczególnie polecam Disney Store albo Giordano’s, najlepsza deep dish pizza w całym Chicago! Wreszcie miasto, gdzie klaksonu używa się częściej niż szarych komórek… 

O matulu. Muszę przyznać, że wizyta przeszła moje najśmielsze oczekiwania. A samo Chicago jest połączeniem absolutnie wszystkiego, o czym człowiek może tylko pomarzyć. Zrobiło na mnie dużo większe wrażenie niż Nowy Jork, którym zachwycają się wszyscy. Czuję, że znalazłam swoje miejsce na ziemi! i już wiem, że nie pożegnałam się z nim na zawsze!

Pomimo wstrętnego choróbska, które nie chce odpuścić, czerpałam z tego wyjazdu absolutnie każdą sekundę, robiąc tysiące zdjęć. Jestem przekonana, że spokojnie zapracowałam na chiński paszport. Swoją drogą mam koleżankę, która właśnie stamtąd pochodzi i do tej pory nie odpowiedziała mi na pytanie dlaczego oni zawsze robią tyle zdjęć, wszystkiego! Może jeszcze kiedyś uda się rozwiązać tę zagadkę. Chyba, że ktoś wie. Czekam na propozycje! Zwycięzcy mogę zaproponować uścisk mojej dłoni. Uścisk dłoni dziewczyny, która jest au pair. Większość raczej zataja ten fakt, ale znam jedną taką Helgę, która chodzi z podniesionym czołem i ilekroć zostanie zapytana przez jakiegoś przystojniaka co tutaj robi, dumnie odpowiada, że jest au pair. Podobno punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. I to chyba wszystko w tym przypadku wyjaśnia. 

Wracając do meritum!  Koniec końców - dowiedziałam się, gdzie zabłądziła moja wiosna! Otóż moja wiosna jest w Chicago. W wietrznym mieście, po którym nikt by się nie spodziewał, że będzie cieplejsze od Bostonu. A jednak. Ja niestety znowu siedzę pod trzema kocami, ubrana w cztery warstwy, ale zaciskam zęby i tłumaczę sobie, że już niedługo pójdzie ona po rozum do głowy, znajdzie właściwą drogę i zawita również do nas. Poza tym muszę przepakować walizkę, bo niedługo czeka mnie kolejny wyjazd. Tam już na pewno będzie ciepło! 

Trzykrotnie zostałam zapytana o drogę przez turystów, co wzbudziło we mnie salwę śmiechu, bo przez cały ten czas moim najlepszym przyjacielem był telefon z nieograniczonym dostępem do internetu i aplikacją z mapą miasta. 

Warto również wspomnieć o popularnej Willis Tower, czyli tzw. Skydecku. Jestem zbulwersowana i muszę się tym podzielić z całym światem. Kpina jakich mało. Specjalne „glass boxes”, na które dają się nabierać wszyscy turyści występują w liczbie 4 (z czego 3 są w użytku), do tego ktoś niefortunnie podjął decyzję, że zostaną skierowane na przedmieścia Chicago zamiast na ścisłe centrum. I tak o to za rogiem podziwiać można serce miasta. Zapomnieć natomiast należy o szklanej podłodze i konkretach w tle. Czyli opowieść z cyklu „nie pomogę Ci, jestem koniem”. Tak na przyszłość, jeśli zobaczycie zdjęcie kogoś zrobione właśnie tam, nie będziecie musieli się już zastanawiać dlaczego przedstawia tak niewiele.



























Ps. DC to dziura, więc obiecuję, że następnym razem zdjęć, będzie mniej!