niedziela, 21 czerwca 2015

Hey Apple!

Zdaję sobie sprawę z tego, że od ponad miesiąca nie spaliście oczekując na nową porcję zdjęć i moje opowieści dziwnej treści. Zdaję sobie sprawę, że chyba nikt mnie już tam nie lubi, bo przed wyjazdem obiecałam, że systematycznie będą pojawiały się nowe wpisy. Nie, blog nie umarł. Ja też jeszcze żyję, co więcej pamiętam o całej polskiej społeczności, która mi kibicuje i cały czas trzyma mocno kciuki. Ostatnio bardzo dużo się dzieje i na samą myśl o tym ile mam tutaj zaległości oblewają mnie fale zimnego potu. Chyba sto razy zdążę wrócić i opowiedzieć wszystko każdemu po kolei. Obiecałam Nowy Jork, więc będzie Nowy Jork.

Times Square przywitał mnie deszczem. Był środek nocy, a jakby tego było mało środek tygodnia. Nawet Mc’D był zamknięty, więc nie pozostało mi nic innego jak przymusowy spacer i wdychanie atmosfery wyludnionego Nowego Jorku. O mamuniu! Nawet nie wiecie ile to daje szczęścia. Wyjazd był w kwietniu, a ja do tej pory na samo wspomnienie mam na twarzy banana. I to nie jakiegoś tam sobie zwykłego banana. Chiquita! Na szczęście szybko się rozpogodziło, a w porze śniadaniowej dołączyła do mnie Justyna. Po kawie i przepysznym posiłku przyszła pora zameldować się u naszego hosta z coushsurfingu. No bo przecież kto by tam płacił jakieś wielkie pieniądze za noclegi w Nowym Jorku, kiedy to można skorzystać z pomocy drugiego Polaka, bo właśnie na Polaka udało nam się trafić. A mówiła babcia „nie ufaj obcym”. Okazało się (na szczęście w porę!), że owy Polak miał plan wraz ze swoim współlokatorem wyciągnąć nas na imprezę, upić, a reszty możecie się domyślić. Gdyby nie wiadomość głosowa, którą przypadkiem zostawili, niczego nieświadome i ufne dziewczęta, spędziłyby 4 noce w szponach zła. No, może jedną. Tak czy siak apeluję do wszystkich dziewczyn, które również za pośrednictwem strony couchsurfing.com szukają noclegów, żeby były bardzo ostrożne, bo jak widać nie ma z tym żartów. Zostałyśmy bez noclegu i BEZ BAGAŻU, a decyzja zapadła o dwunastej w nocy. Udało nam się znaleźć hostel na Brooklynie, który miał wolny 2-osobowy pokój. Dotarłyśmy tam na 2. Spałyśmy jakieś 4h, bo postanowiłyśmy zaryzykować i jednak w myśl programu „Walka o bagaż” chociaż spróbować go odzyskać. Niestety telefon naszego nowego kolegi nie odpowiadał, domofon był zepsuty, a sam zainteresowany spał w najlepsze. Na szczęście na parterze „apartamentowca” było biuro, więc szybko opowiedziawszy swoją historię otrzymałyśmy ratunek w postaci Janusza vel. Fajka. Miarką długości 4m, uderzając w sufit (czyli podłogę naszego hosta) doprowadziliśmy do jego pobudki. Zbulwersowany Pan domu oddał nam bagaż, życząc dużo szczęścia i miłości. Nasze nowe motto: „Jak nie drzwiami, to oknem”. Nie myślcie sobie, że to koniec naszych przygód… jakby tego było mało byłyśmy śledzone przez jakiegoś podejrzanego typka. Kręcił się za nami cały dzień i wierzcie mi lub nie, ale to było chyba gorsze niż przygoda nr 1. Z tej pierwszej w sumie nieźle się uśmiałyśmy. Zakończenie było takie, że udało nam się go zgubić. W hostelu poznałyśmy Szkotów, Włochów, Francuzów, Amerykankę i Niemca, z którym udało nam się utrzymać kontakt aż do dziś! Wyjazd zaliczamy do jednych z lepszych. Odwiedziłyśmy Muzeum 11 września, Central Park, Madame Tussauds, Grand Central, przeszłyśmy cały Most Brookliński, a oprócz tego przejechałyśmy się limuzyną po Manhattanie i załapałyśmy na imprezę w Hotelu Chucka Bassa. Pierwszą atrakcją jaką zaplanowałyśmy był Broadway i klasyka gatunku, czyli Upiór w Operze. Polecam każdemu te ciarki, które towarzyszą głównemu utworowi. Nie mogę również pominąć restauracji Ellen Stardust Diner, gdzie spotkałyśmy niesamowicie utalentowanych młodych broadwayowców! Punkt obowiązkowy na liście każdego odwiedzającego to cudowne miasto. Przywiozłyśmy około 800 zdjęć i na dobre rozkręciłyśmy się w naszym podróżowaniu. Łącznie, w ciągu 5 dni i 4 nocy spędzonych w Nowym Jorku spałyśmy 13h. Nasze wojaże zakończyłyśmy przejażdżką żółtą taksówką, której złapanie wbrew pozorom wcale nie jest takie proste. Gdyby nie udało się z tą konretkną, spóźniłybyśmy się na autobus powrotny. Kocham to miasto i dobre wieści są takie, że przeprowadzam się niedługo na Long Island, więc będzie mi dane poznać je jeszcze lepiej! 



































W następnym odcinku… Filadelfia!