niedziela, 29 listopada 2015

A bad day in New York City is still better than a good day anywhere else...

Kiedy od miesiąca, z częstotliwością 2 dni dostajesz wiadomość „Kiedy nowa notka?” wiedz, że coś się dzieje. Nie do wiary, że to już 11 miesięcy od kiedy moja noga stanęła na lotnisku Kennedy’ego. Nie do wiary, że zostaję kolejny rok! W tym miejscu składam serdeczne pozdrowienia dla mojego ziomka, Maćka Trojanowskiego. Tak, tak. Decyzja podjęta, 2 pudła (prawie) spakowane, bilet lotniczy (prawie) zabukowany, konto uboższe o 400$ i jeszcze więcej malinowego pyłu w powietrzu. 

Będzie trochę o Halloween, trochę o Święcie Dziękczynienia, a na koniec szczypta Nowego Jorku. No dobra, koło szczypty nawet to nie stało. Nowego Jorku będzie do porzygu. Jak u konia Rafała. 

Mnie w międzyczasie udało się zobaczyć Chrisa Martina, Beyonce, Eda Sheerana, obsadę filmu Noc w Muzeum, a nawet Mamę i Tatę! Oprócz tego byłam na koncercie gospel i ciężko zapracowałam na certyfikat z „Business Marketing”.

No ale wracając do meritum, Halloween to zdecydowanie moje najulubieńsze tutejsze święto. Jeśli o świętach mowa, to dorzucę szybką ciekawostkę. Świąt w Ameryce jest od groma i jeszcze trochę. Średnio raz w tygodniu banki są pozamykane, dzieci nie mają szkoły, a biedne au pair rozważają decyzje o ewentualnych rematchach. Halloween w USA to jest naprawdę wielka sprawa. Tak wielka jak kac po cytrynówce z akademika. Dookoła specjalnie z tej okazji otwierane są sklepy, w których można znaleźć absolutnie wszystko. Od zdechłych myszy, czy wampirzych kłów aż po nagrobki z dowolnym imieniem i nazwiskiem. Przed domami oprócz zwykłych dyń ustawia się wielkie dmuchane stwory, na krzesłach sadza kościotrupy, a drzewa zamieniają się w melinę kumpli Kacpra. Zdecydowanie najciekawszą atrakcją są domy strachów i nawiedzone farmy. Udało mi się odwiedzić i jedno i drugie. Aby zobaczyć jedno z najlepszych tego typu miejsc w Stanach udałam się „aż” pod Boston. Connors Farm to najlepiej wydane 30$ w ciągu mojego całego pobytu tutaj. Postanowiłyśmy zaszaleć i zgubić się również w labiryncie z kukurydzy. Miejsce zasłynęło z tego, że w 2011 roku młode małżeństwo nie mogąc znaleźć wyjścia, zmuszone zostało wezwać policję. Niestety, ale mróz zmusił nas do tego, aby nie iść w ich ślady i zwyczajnie się z tym uporałyśmy. Najlepsze tak naprawdę było przed nami - nawiedzona farma! Kolejka, w której trzeba było stać jakieś 3-4h utwierdziła nas tylko w tym, że była to dobra decyzja. Wszystko również odbywało się w polu kukurydzy. Jak się domyślacie robienie zdjęć zabronione. Z resztą, walczyłyśmy o życie, kto by się tam przejmował fotkami. Powiem szczerze, że kilka razy solidnie się wystraszyłyśmy. Farma zrobiła na mnie dużo większe wrażenie niż nawiedzony dom, który przeszłyśmy (okej, przebiegłyśmy) w 15 minut. Tam spacer trwał dobrą godzinę! Bezapelacyjnie polecam jeśli ktoś akurat w tym okresie ma plan odwiedzić Stany. Mnie podobało się bardziej niż Ellen parodiująca Adele. Jeśli chodzi o samo Halloween, to wybrałyśmy się do polskiego baru. Tyskie wprawiło nas w świetne nastroje i noc zdecydowanie zaliczamy do jednej z bardziej „epickich”. Parady w Nowym Jorku komentować nie będę. Bo nie.

Święto Dziękczynienia. Hm, mam bardzo mieszane uczucia. Faktycznie potwierdza się to, że zjeżdżają się całe rodziny (u nas było aż 30 osób), że żarcia jest więcej niż na naszej Wigilii (tak, to możliwe!) i że głównym bohaterem całej imprezy jest Pan Indyk w towarzystwie słodkich ziemniaków (u nas były aż 3 wersje - pieczony, nadziewany ziemniakami i cebulą oraz Turducken, czyli indyk, który połknął kaczkę, która połknęła kurczaka) . Ciekawe doświadczenie. Ja uciekłam przed deserem, więc pewnie ominęło mnie najlepsze, ale miałam inną misję do wykonania. Jeśli już o żarciu mowa… to chyba nam Polakom, doskwiera tutaj najbardziej. Pomimo ogromnych ilości pochłanianego syropu kukurydzianego, który tak naprawdę jest wszędzie, chodzimy głodni i generalnie nieszczęśliwi. Podczas kiedy Amerykanie narzekają jak bardzo się najedli, my stwierdzamy, że wpadło nam to w lewy kąt prawego rogu żołądka. 







































Ściskam i całuję jeszcze z Nowego Jorku.