czwartek, 24 marca 2016

If i wasn't playing hockey, i would probably be a huge movie star

Kilka kilogramów, żyć i fryzur temu pojechałam do Kanady. A że należę do zacnego grona au poor wybrałam opcję najtańszą, jaką jest chińskie biuro podróży. Start oczywiście jak łatwo się domyślić był z bostońskiego Chinatown. Jakież było nasze zdziwienie kiedy o 6:00 rano zobaczyłyśmy tłumy ludzi i kilkanaście autobusów! Największą grupą etniczną byli faktycznie mieszkańcy wschodniej półkuli, cała reszta reprezentowała Amerykę Południową. Polaków jak na lekarstwo. Sztuk aż całe cztery. Nie zmienia to faktu, że bawiłyśmy się świetnie. Największą atrakcją był sklep bezcłowy na granicy. Mieli alkohol. Była polska wódka. Były kolorowe driny. Popędzane perspektywą ujrzenia Niagary (i nie, nie chodzi mi o kręgielnię w Jarosławiu), biegiem złapałyśmy Mojito, Pina Coladę, Margaritę i jeszcze jeden koloru czerwonego. Nie ma go na zdjęciu, więc ciężko zgadywać, ale na pewno nie miał nic wspólnego z pomidorami. Nie był też malinowy, więc stawiam na truskawkę. Butelki były dość sporych rozmiarów, a cena nieprzyzwoicie niska. I tu nadeszło kolejne zdziwko. Pierwszym co zrobiłyśmy, było przelanie naszej ambrozji do plastikowej butelki po wodzie mineralnej, co by nie brakło nam sił podczas długiej wędrówki… postanowiłyśmy zacząć od Mojito. Niestety okazało się, że ambrozja to żadna ambrozja, a raczej jej koncentrat! Przypływ entuzjazmu spowodowany ujrzeniem alkoholu oślepił nas do tego stopnia, że żadna z nas nie zauważyła ogromnego napisu MIXER. Kolejne 3h spędziłyśmy na poszukiwaniu sklepu alkoholowego. Miasteczko Niagara Falls wystylizowane jest jednak na wczesne Las Vegas i po dłuższym spacerze, bojąc się o własne życie, zmuszone byłyśmy zawrócić. Co tam Niagara, wódka! Polska wódka! W końcu też się leje!

Zapasów wystarczyło nam prawie na cały pobyt, dopiero ostatni wieczór spędziłyśmy w hotelowym barze… ja wieczór, laski noc. Na drugi dzień czekał mnie jeszcze mały road trip, więc musiałam dać na wstrzymanie. Pomimo trybu zamulacza na koniec wyjazdu, całość oceniam wysoko, gdyż znowu mogłam poczuć się jak nastolatka. Ta pamiętna piaskownica koło Don Kichota! Myślę, że każdy z nas przechodził taki etap w swoim życiu. Nie miało to co prawda nic wspólnego z prawem i sprawiedliwością, ale i tak było super. Były nas wtedy również cztery. Jedna ma prawie narzeczonego, druga dziecko, trzecia siostrę, a czwarta poszła w ślady Wojciecha Cejrowskiego i zwiedza świat.

I tak Misie Moje Kolorowe minęło 8 lat od pamiętnego Don Kichota i prawie rok od mojej podróży do Kanady. Wtedy byłam pewna, że w styczniu 2016 będę już w domu. Mamy marzec, a ja wcale się tam jeszcze nie wybieram. Jak będzie? Co przyniesie kolejne kilka miesięcy? Gdzie mnie poniosą moje stópki 6-letniego chłopca? (hity na czasie, 6Y to mój rozmiar air maxów!) Chyba powinnam zacząć przyjmować zakłady ;)






















Jakby ktoś miał jakieś wątpliwości, to do Kanady wwozić nie wolno frutasów.

Kiedy ktoś Ci mówi „marzę o kawie z Tobą w Nowym Jorku” pierwsze co przychodzi Ci do głowy to: łał, ależ wspaniała ze mnie osobowość. Otóż nie. Tutaj rozchodzi się o Nowy Jork. Prawda bywa bolesna. Ale i tak jest super!

Już niedługo relacja z Kostaryki!