czwartek, 28 stycznia 2016

Wiedziałeś, że kichasz z prędkością 160 km/h?

21.11.2014

Decyzja o wyjeździe podjęta. Walizki zamówione. Wiza wbita w paszport. Akurat robiłam zakupy w supermarkecie, który w nazwie ma chrząszcza o owalnym, wypukłym ciele. Siedmiokropkowatego. Gdzieś między alejką z pieluchami, a żwirkiem dla kota wpadłam na pomysł, że jak już mi się uda to moje życie za wielką wodą, to wybiorę się na rodeo. To przecież takie amerykańskie. Wiedziałam, że będę mieszkać na wschodzie, ale przecież dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych. Jednak próżne były moje starania. Bo wbrew pozorom o rodeo wcale nie jest tak łatwo… a to za zimno i byczkom zmarznie nie to co trzeba, a to za gorąco i bidulki się upocą, a to bilety jakieś takie drogie i przecież lepiej za tą kasę skoczyć na weekend do Vegas na koncert Britney, czy wreszcie jak na złość trzeba było akurat pojechać na kurs z Marketingu. DEJM. 

Na ratunek przyszło moje przeznaczenie. Okazuje się, że coś komuś się jakby pomyliło i w zasadzie to zamiast Częstochowy w moim dowodzie jako miejsce urodzenia powinien być wbity Paradise w stanie Texas. Mówię Wam, to jest najlepsze miejsce na Ziemi! Ludzie są ciepli niczym bułeczki z piekarni na Orkana, a do tego super gościnni! Kojarzycie motyw kiedy we Wszystkich Świętych zawsze ląduje się u kogoś z rodziny na herbatce i babce cytrynowej? Więc właśnie. To jest Texas. Do tego jeszcze noszą takie fajne buty! Ja się zakochałam. Jestem tu już w zasadzie 2 miechy, więc mówcie co chcecie, ale moment szczeniackiego zauroczenia minął. To jest prawdziwa miłość. Do tego cały czas świeci słońce. A ja lubię słońce. Bardzo.

No, ale do meritum. Zamiast szóstki w Powerballa trafiły mi się bilety na rodeo. Trochę słabo, ale biorąc pod uwagę moje dość wątpliwe życiowe szczęście należało się cieszyć i uśmiechać. W ciągu ostatniego nawału wszystkiego, zapomniałam o pamiętnym 21.11.2014 i dopiero sen z moją „bucket list” w roli głównej przypomniał mi o ówczesnej potrzebie przyrządzenia tortilli (braku pomidorów w zasadzie) i tymże rodeo! Rzadko się zdarza, że pamiętam po przebudzeniu co mi się śniło, ale tym razem tak było. Podjarana jak dzika kuna w agreście odnalazłam folder ze zdjęciami sprzed roku i moim oczom ukazała się owa lista. Co ciekawe wiele punktów udało się już zrealizować, został głównie zachód i Hawaje. Wtedy nie byłam jeszcze gotowa na survival w postaci Alaski i Meksyku, więc tych pozycji tam nie ma, ale jak nie patrzeć sporo się w ciągu tego roku zmieniło (sporo się w ciągu tego roku zmieniłam) i pomimo tego, że do Beara Gryllsa mi jeszcze daleko, to chętnie zobaczę misia czy popływam z delfinami. Mam ciepły śpiwór. I termos. I spray na pająki. I motylki. Te takie do pływania. 

Oczywistym było, że inne plany poszły w odstawkę, przywdziałam moje kozaki za kolano, spakowałam Korsa i heja! Bo przecież rodeo to prawie fashion week. Skoro nie dane mi było polecieć do Paryża, to zaszaleję chociaż tutaj. Jakiś czas temu oglądałam film o zacnym tytule „Najdłuższa podróż”. Tam właśnie dużo byków było. Oczekiwania miałam spore. I wiecie co? Było super! Okazuje się, że to nie tylko byki! Podobno takie rodeo jest tylko raz w roku (największe, połączone z wystawami, degustacją nóg z indyka i pokazem mody kowbojskiej). Dobrze, że spotkanie w burgerowni zamieniłam na Stock Show i głaskanie krówek. 

Jedyny minus całej wycieczki, to moja alergia. Nie chwaliłam się wcześniej, ale ja i kurz to relacja z serii „to skomplikowane”. Dopiero po przyjeździe dowiedziałam się, że Texas to najgorsze miejsce dla alergików, a moim nowym partnerem życiowym będzie Zyrtec. W zasadzie to mogę powiedzieć, że nawet się lubimy. Jest moim powietrzem. Pewnie zastanawiacie się dlaczego przed czasownikiem „lubimy” zarzuciłam partykułą „nawet”. Otóż był ze mną na rodeo. Nie udało mu się natomiast przywrócić mnie do pionu. Zgięta w pół wyplułam swoje własne płuca, wypłakałam więcej łez niż przeciętna Halina na Titanicu, a do tego jeszcze kichałam jak z armaty. Tak więc jeśli jesteście alergikami, nie idźcie na rodeo!

Tyle na dziś. Powiedzenie „Ameryka jest dla byka” nabrało dla mnie zupełnie nowego znaczenia! ;)

















Ps. Jestem usilnie namawiana do wzięcia udziału w konkursie na Miss Zagrody. Co myślicie? To mógłby być niezły fun! Tylko bez kichania proszę!