Tym razem wpis będzie au pairowski, ale myślę, że tych z Was, którzy nie mają z tym nic wspólnego również może zainteresować :)
Wszyscy dookoła trąbią, że najważniejsza jest przyszła HOST rodzinka. I tak załóżmy, że przeciętna Ala wymarzyła sobie piękną Californię. No… ewentualnie może być NYC. Pogoda już nie ta, wiadomo. Czasem zasypie, czasem powieje. Za to w Los Angeles wieczne słońce. Myślisz sobie „A co oni tam wiedzą? Hości i tak będą wiecznie w pracy, a jak będzie ciepło to przynajmniej wyjdę z dzieciakami na plac zabaw. One zajmą się sobą, a ja moim nowym ajfonem.” Ma to sens!
Dla urozmaicenia nawiązujesz kontakt z Host Mum. Okazuje się super babką. Co prawda nie mieszka w Californi, ale jak na Jankeskę mówi dosyć składnie, a do tego ma jeszcze łady manicure. Mówi, że lubi zakupy. Ha! W Twojej głowie pojawia się kolejna myśl „A może ta California jednak nie jest taka fajna? Przecież słońce ma negatywny wpływ na skórę! Mało tego, mam tendencję do zapominania, a tam bez kremu do opalania nie da się wyjść z domu. Fakt. Okulary słoneczne są wielce spoko, ale z drugiej strony na dłuższą metę piją w nos. Dam tej rodzinie szansę.”
Mija tydzień, sypią się maile, już wiesz, że to właśnie ich będziesz w stanie pokochać. Trochę martwisz się tą zimą, ale bliskość oceanu i wielu plaż sprawia, że na (dłuższą) chwilę o tym zapominasz. Poza tym w okolicy jest wrotkowisko! Dokładnie takie jak to, na którym Jessica Simpson popyla w swoim teledysku. Zapada decyzja. Są łzy szczęścia, podskoki do sufitu, a za oknem pojawiają się kolorowe fajerwerki. Nie możesz się doczekać wyjazdu. Nie zastanawiasz się nad tym czy w okolicy, aby czasem nie grasują niedźwiedzie, bo i po co?
Do wyjazdu zostaje trochę ponad tydzień. Zaczynasz prowadzić swoje własne dochodzenie. Siadasz i zaczynasz przeglądać mapy wujka googla. Jest dramat. Niczym w szklanej kuli widzisz dookoła same „community” i gdzieniegdzie dla odmiany wioski Amiszów. Najbliższe miasto jest 1,5h drogi autem. Robi Ci się smutno. Próbujesz znaleźć jakąś mistyczną postać, która w ogóle kiedykolwiek tam była. Nic z tego.
Znajomi próbują Ci wkręcić, że na pewno pokochasz wędkarstwo. W zasadzie to będzie ono Twoją nową pasją… kładziesz się spać z kolejną złotą myślą „prędzej strzelę sobie w łeb niż zacznę łowić ryby.” Nie chcesz żeby ten dzień nadszedł.
Wniosek: California to naprawdę czaderskie miasto! Lubię słońce! Bardziej niż niedźwiadki…
Ja się nie nastawiałam na lokalizację żadną. Od początku stawiałam na rodzinę a trafiłam(dalej w to wierze) na idealna rodzinkę w idealnej lokalizacji:)
OdpowiedzUsuńW takim razie zazdroszczę! Mój wyjazd dopiero przede mną, więc wstrzymuje się z wszelkimi ocenami :) a gdzie mieszkałaś?
Usuńaaa teraz skojarzyłam Cię z grupy na fb:) To lecisz do Californi ale nie "TEJ"?;p Nie załamuj się najważniejsza jest rodzinka! Ja też baaardzo nie chciałam Texasu i w ogóle nie chciałam do ciepełka tylko na wschodnie wybrzeże. A wyszło jak wyszło:)
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie, z humor wszystko opisujesz. Pisz dalej! :D
OdpowiedzUsuńDopiero 15 grudnia lecę i zamieszkam od 18 w Santa Clara.:)
OdpowiedzUsuńa nasz wyjazd zależy w 100% od towarzystwa i rodziny!
Dopiero? Toż to już za tydzień!
Usuń