poniedziałek, 8 grudnia 2014

Szklana kula!

Nad wyjazdem zastanawiałam się już od lipca. Wtedy jednak myślałam, że czeka mnie tu coś ekstra i wcale nie muszę nigdzie się stąd ruszać żeby cokolwiek zmieniać. Zaczęłam nową pracę, dobrą pracę, a pomysł USA odsunęłam (jak się okazało po czasie) na później. 

22.08.2014 r., ul. Korfantego w Katowicach, mieszkanie wróżki Lidii:

P.: „Czy ewentualny wyjazd przyniesie mi coś dobrego?”
WL.: „Karty pokazują duże pieniądze, nie że sam wyjazd przyniesie pieniądze, ale mogą one być jego konsekwencją.” 



Nie, nie… mam dobrą pracę, szkoda mi jej. Nigdzie nie pojadę.

Jak już wiecie wyjeżdżam w styczniu. To nie tak, że skusiła mnie perspektywa wielkich pieniędzy. Kiedy przez długi (bardzo długi) okres zajmujesz się wszystkim i wszystkimi dookoła (zamiast swoim - ich życiem), rezygnując w tym z własnych marzeń, przychodzi taki moment, kiedy dochodzisz do wniosku, że najwyższa pora zrobić coś dla siebie. Zawsze tego chciałam, ale chyba faktycznie sama do końca nie wierzyłam, że będę miała na tyle odwagi, żeby zostawić wszystko i wszystkich i tak po prostu wyjechać. 

No ale nie o tym miało dzisiaj być. Wracając do meritum, wyjazd miał mi przynieść pieniądze, a toż to przecież jest studnia bez dna! 

Rany boskie, ubezpieczenie i opłata wizowa to jest pikuś. Schody zaczynają się dopiero jak zaczynasz kompletować swój bagaż, o prezentach dla Jankesów nie wspominając. Ostatnio nawet próbowałam w jednym z supermarketów dokupić jeszcze coś dzieciakom. Kurde blaszka, tysiące ludzi na 12 m2 wyrywających sobie pudełka z puzzlami spowodowały, że zakochana w świętach kupiłam „grudnika” (roślina doniczkowa) i 2 butelki wina. Po wypiciu 2 butelek było mi już wszystko jedno, zrobiło się późno, a tysiące ludzi kompletując mikołajkowe prezenty wylądowało dla odmiany na słodyczach. Nareszcie w spokoju mogłam wybrać kilka drobiazgów z wyczyszczonych półek sklepowych. 

Aparat? Walizka? Druga walizka? Lekarstwa? Ciepła kurtka? Przewodniki? Dolary?
Mam nadzieję, że jednak wróżka Lidia miała rację i kiedyś zostanie mi to wynagrodzone!


Bezapelacyjnie stwierdzam, że program powinien się nazywać au poor…

6 komentarzy:

  1. Au poor to jest adekwatne określenie hahaha! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. kasę jaką zeżarł mi ten program to jest masakra.
    walizek nie kupuj drogich bo i tak mogą się rozwalić przy "delikatności" przenoszenia ich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. noł łej… kupiłam już walizkę troszkę temu, musi to przeżyć!

      Usuń
  3. Jestem pierwszy raz na twoim blogu. Też planuję wyjechać jako au pair (lub au poor :D) ale dopiero za 1.5 roku.
    Oczywiście dodaję do obserwowanych :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1,5 roku? kawał czasu! ja już pewnie zdążę wrócić… chociaż? kto wie! może się spotkamy! ;)

      Usuń